Mikroblog

Zimna Wojna – dlaczego ten film wbija w fotel

Kiedy Paweł Pawlikowski został nagrodzony Złotą Palmą dla najlepszego reżysera na festiwalu w Cannes, wszyscy wstrzymaliśmy oddech. To film o którym się mówi na świecie. Mówi się głośno i z uznaniem.

Scenariusz – o scenariuszu, napisanym przez Pawlikowskiego i niedawno zmarłego Janusza Głowackiego mówi się, że jest to arcydzieło prostoty. To wielka sztuka stworzyć opowieść o miłości jakich wiele i opowiedzieć ją bez banału, patosu, brokatu i fajerwerków. Nieszczęśliwa historia miłosna zdarza się niemal każdemu, to życiowy banał, który już tysiące razy był kanwą lepszych lub gorszych opowieści filmowych. Więc dlaczego teraz, w Zimnej Wojnie widz śledzi tę historię od pierwszych minut do ostatniej sceny z zapartym tchem, ze wzrokiem wbitym w ekran, aby nie uronić ani chwili z tej intymności, tej historii dwojga ludzi, którzy darzą się miłością, a jednocześnie nie potrafią jej unieść.

Aktorstwo – wybitne główne role Joanny Kulig i Tomasza Kota, którzy stworzyli kreacje wyjątkowe. Naszkicowane delikatną kreską, minimalistyczne w wyrazie, bez przegadania, bez nadmiernej ekspresji. Gest, ton głosu, niedomówienie, jedno słowo, spojrzenie. To wszystko, w tak okrojonej, skromnej formie oddziałuje piorunująco, dosięgając najdelikatniejszych strun ludzkiej natury. Borys Szyc i Agata Kulesza to aktorzy doświadczeni i sprawdzeniu na wielu frontach. Szyca dawno nie widziałam w tak doskonałej formie, Kulesza jest klasą samą w sobie. Dopełniają obrazu tej tragicznej historii, stając się jej niezbędnym elementem.

Zdjęcia – trzeba mieć odwagę, by w dzisiejszych, naszpikowanych technologią czasach zaprezentować widzom film czarno-biały. Siermiężny, surowy, dekadencki, a jednak tak bogaty poprzez obraz, ujęcia, dynamikę i kompozycję kadru. Wielkie brawa!

Muzyka – to być może poza głównymi bohaterami trzeci najważniejszy element filmu. Poprzez muzykę ludową, standardy jazzowe i piosenki paryskiej ulicy śledzimy historię Zuli i Wiktora. Namiętność, tragizm i niespełnienie. Po wyjściu z kina w uszach wciąż brzmi ludowa piosenka „Dwa serduszka, cztery oczy”, która tu, w obrazie Zimna Wojna Pawlikowskiego nabiera zupełnie innego wyrazu.

Od pierwszego kadru, do ostatniego słowa na ekranie widz siedzi w fotelu kinowym jak sparaliżowany, bojąc utracić choćby sekundę z wyjątkowej atmosfery filmu. Zimna Wojna to petarda. Porusza, pozostaje na długo w pamięci, daje do myślenia. Koniecznie do zobaczenia!

 

avatar Beata Lipov

Dziennikarka, zawodowo piszę i fotografuję. Na zamówienie urządzam wnętrza, przeprowadzam metamorfozy, robię coś z niczego, inspiruję i motywuję kobiety, prowadzę warsztaty kulinarne, craftowe i fotograficzne. Założyłam i niezmiennie z przyjemnością piszę blog Lawendowy Dom.

Zapraszam

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kusi mnie, żeby wybrać się do kina na ten film, jednak trochę się boję kalki „Idy”, która niekoniecznie mi się podobała. Jednak klimat ”Zimnej wojny” brzmi bardzo obiecująco. Pewnie się niedługo na to wybiorę, żeby sprawdzić, czy faktycznie film jest tak dobry, jak o nim mówią ;)