Miejsca | Podróże | Poradnik podróżnika

Sardynia – wyspa szczęśliwa

Samolot powoli zniża się do lądowania. Przepełnia mnie uczucie niepokoju, bo wiatry na Sardynią targają maszyną, jak piórkiem.

W dodatku Kalinka nagle, podczas lotu dostaje wysokiej gorączki i po serii ostrych dreszczy leży nieprzytomna, spięta pasami bezpieczeństwa. Wakacje zaczynają się nieszczególnie.
Nie mogę oderwać wzroku od wszechogarniającego błękitu pod nami, który wydaje się być nierealny w swojej intensywności. Samolot wprost znad błękitu ląduje delikatnie na sardyńskiej ziemi, która pojawia się pod nami w ostatniej chwili. Jesteśmy w Cagliari.

Znacie ten moment tuż po lądowaniu, gdy wszyscy pasażerowie nagle zrywają się z miejsc, łapią swoje bagaże i blokują przejście? Minuty oczekiwania w tym ściśniętym tłumie nie należą do przyjemnych.
Moja rada, szczególnie, gdy podróżujecie z dziećmi – pozostańcie na swoich miejscach, do czasu, aż poruszony końcem podróży tłum opuści samolot. Wtedy spokojnie, bez przepychania możecie zebrać swoje rzeczy i powoli, bezpiecznie opuścicie pokład.
Z lejącą się przez ręce, gorączkującą córeczką docieramy do wypożyczalni samochodów, dostajemy zupełnie nowy (15 km na liczniku!) samochód i ruszamy w nieznane. Jest wieczór, przed nami ok. 140 km podróży przez nieznany, górzysty teren.
Lotzerai, cel naszej prdróży, to niewielkie miasteczko na wschodnim wybrzeżu Sardynii. Wiedziemy w nim życie leniwe, poddając się rytmowi tego miejsca. Poranne zakupy w maleńkich sklepikach. Po dwóch dniach mamy już swoją ulubioną piekarnię, gdzie kupujemy pane di patate, zachowujący świeżość, pyszny chleb z dodatkiem ziemniaków. W innym sklepie cierpliwie czekamy, aż sprzedawca ułoży na woskowanym papierze, z iście jubilerską perfekcją 150 g pokrojonej cienko prosciutto crudo. Jem ją często z melonem, słodkim i soczystym. Owoce i warzywa kupujemy prosto od rolników, którzy przy wyjeździe z naszego miasteczka mają mały sklepik ze skrzynkami wypełnionymi kilkoma rodzajami pomidorów, od małych, koralowych, okrągłych i podłużnych, po duże i mięsiste. Są cukinie w kilku odmianach, często wybieram te jasne, z ciemniejszymi żyłkami. Bakłażany okrągłe i podłużne, ciemne i prawie różowe. Cytryny, oliwki i oliwa z własnej produkcji.

Brzoskwinie, arbuzy i melony, przy których wciąż wybuchają spory. Sprzedawca pyta, czy będziesz go jeść dziś, czy potrzebujesz na jutrzeją kolację. Potem zabiera Ci wybranego melona z torby i sam dokonując wyboru, nakazuje, którą melonową głowę trzeba spożyć jeszcze dziś, a która może poczekać do jutra.
No i sery. Tuż obok naszego domu jest mała wytwórnia serów.

Z owczej, delikatnej ricotty piekę na śniadanie placuszki. Delikatne jak chmurki, rozpływają się w ustach. Pecorino Sardo, serem o głębokich sardyńskich korzeniach, zajadamy się codziennie. Na plaży do chleba, po kolacji, na deser do wina. Dodaję go do makaronów i warzyw. Jest wyrazisty i bogaty w smaku.
Staramy się skupiać na lokalnych produktach. Zachwycamy się prostymi, pysznymi biszkoptami, produkowanymi przez małą cukiernię w Banuei, 6 km od nas. Po świeże figi jeździmy do Bari Sardo, gdzie jest prawdziwe zagłębie, małych, owocowo-warzywnych ogrodów.

Kupuję pochodzący z Sardynii rodzaj makaronu przypominającego nieco kuskus, zwany fregula. Przygotowuję go z gęstym, aromatycznym sosem ze świeżych pomidorów z ogromnymi krewetkami. Podlewam go lokalnym winem i gotuję tak długo, aż zapach morza wypełni kuchnię. Dziewczynki zajadają się tą prostą potrawą i jak nigdy, wszystkie proszą o dokładkę.

Nasze wypady są coraz śmielsze, gdyż Kalinka po kilku dniach dochodzi do siebie. Zaczynamy zwiedzać coraz dalsze zakątki wyspy.

W Nuoro, gdzie zatrzymujemy się w drodze na północ, w okolice Olbii, spotyka nas prawdzwie magiczne doznanie. Błąkamy się zauroczeni wąskimi, krętymi uliczkami, podziwając architekturę, urokliwe zakamarki i bardzo przyjaznych mieszkańców, gdy nagle spływa na nas niewyobrażalnie pomarańczowo-słodka woń. Coś wpycha nas do maleńkiego sklepiku. Jest to niewielka, wiekowa cukierenka, z małym zapleczem, gdzie studzi się wyjęta właśnie z pieca kolejna partia ręcznie robionych, pomarańczowych ciasteczek.

Za kontuarem, na krześle z ręcznie dzierganą poduszką siedzi uśmiechnięta, pulchna właścicielka. Liczy na palcach moje córeczki, które buszują po sklepie jak rozbrykane szczeniaki. Oglądamy, wąchamy kupujemy. Domowe amaretti, z lekko ciągnącym się wnętrzem, kruche ciastka z migdałami, ciasteczka maślane , pomarańczowe kulki z pomarańczowej skórki i miodu oraz ozdobne, biżuteryjne cuda z kruchego ciasta, z ukrytym wewnątrz marcepanowym wnętrzem.

Moja rada – podczas wakacyjnych wypraw szukajcie lokalnych smaków. Proste, miejscowe produkty, świeże owoce i warzywa wprost od producenta, wypieki z małych piekarni – te smaki na zawsze pozstaną w Waszej pamięci, jako najcenniejsza pamiątka.
Zwiedzamy dużo, wciąż głodni nowych wrażeń. Szukamy urokliwych zatoczek, wspinamy się naszym samochodem po krętych, górskich drogach, by móc podziwiać zapierające dech w piersiach widoki na morze.

Raz spotykamy dziką świnię, która, ku uciesze dzieci, zostawia stempel swojego ubłoconogo ryjka na szybie naszego samochodu. Udaje nam się wypatrzeć różowe flamingi, które liczne występują na Sardynii.
Codziennie układamy plan dnia i przedstawiamy go dzieciom. Określamy, ile czasu będziemy zwiedzać, pokazujemy na mapie, gdzie się wybieramy i dlaczego. To ważne, gdyż nie ma nic gorszego dla maluchów, niż włóczenie się samochodem po górach bez celu.
Znowu rada – cel być musi. Dzięki temu udaje się bezboleśnie połączyć nasze, rodziców pragnienie do poznawania i zwiedzania z potrzebą dzieci do szalonej zabawy w morskich falach.

Codziennie wybieramy wspólnie plażę, na którą docieramy na kilka godzin leniuchowania.

Mamy też wieczorny rytuał wypraw na lody. W naszym miasteczku, przy kościele jest cukiernia, gdzie kulka lodów jest tak wielka, że trudno sobie z nią poradzić, a wybór smaków nieograniczony. My pozostawiamy sobie przyjemność wypraw na kawę do barów na plaży. Siedzimy w cieniu, smagani lekkim wiaterkiem, sączymy nieśpiesznie pyszną kawę i napawamy się chwilą. Ładujemy akumulatory dobrego nastroju, bo przecież nie wiemy, czy uda nam się jeszcze raz wrócić na tę wyspę szczęśliwą.

avatar Beata Lipov

Dziennikarka, zawodowo piszę i fotografuję. Na zamówienie urządzam wnętrza, przeprowadzam metamorfozy, robię coś z niczego, inspiruję i motywuję kobiety, prowadzę warsztaty kulinarne, craftowe i fotograficzne. Założyłam i niezmiennie z przyjemnością piszę blog Lawendowy Dom.

Zapraszam

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przepiekny "reportaz", dzieki za wszystkie porady, no i ciesze sie ze Kalinka szybko wyzdrowiala. Tak masz racje my tez zawsze szukamy lokalnych smakow, malych rodzinnych restauracji, uwielbiam te swieze potrawy, bogate w nowe smaki, owoce i warzywa z lokalnych marketow. Piekne fotki porobiliscie, dzieki!!!! Z taka przyjemnoscia sie oglada!

Pozdrawiam cieplutko

Syl

Ech, Beatko, Beatko… Cudnie Wam tam…
Dobrze, że gorączka nie zamieniła się w coś innego.
A produkty lokalne to smaki same w sobie, nie potrzebują wielu dodatków.
Teraz zostają wspomnienia i piękne zdjęcia:)

Wspaniałe wakacje!!! A dla tych smaków już dziś poleciałabym na Sardynię :)) Może kiedyś…
Pozdrawiam serdecznie!

wspaniały reportaż- i taki smaczny!:)po konsultacji z mężem potwierdzam- smak rybki z helskiej wędzarenki i śledzików w różnych smakach pamięta do dziś:)

co bylo corce?obylo sie bez lekarza?
z tym probowaniem lokalnych przysmakow,znam wiele osob ktore po czyms takim spedzily urolop w hotelu..
wiec dodajmy ze tyczy sie ta uwaga cywilizowanych krajow.

Syl, uważam, że te lokalne, proste smaki, to nasze największe bogactwo.
barbaratoja, wyprawy z dziećmi przezwyczaiły mnie do niespodzianek.
aeliot :)
ewelajna, te wspomnienia będą nas ogrzewać przez jesienne i zimowe wieczory.
Brydzia, owieca, pozdrawiam z całego serca.
OLQA, oj ja też wspominam bałtyckie rybki ze smakiem.
Kalinka miała zapalenie gardła. Wyleczyliśmy ją pędzlowaniem gardła mieszanką miodu i czosnku. Kilka razy korzystaliśmy z pomocy lekarskiej za granicą w ramach ubezpieczenia, zewsze bez najmniejszych problemów. Tym razem wystarczyły metody domowe.
Ja jednak jestem za próbowaniem :)
Mona, chcę pokazać, że z dziećmy też da się podróżować :)))

rozpłynęłam się doszczętnie…i już sobie oczami wyobraźni byłam na tej Sardynii, w miejscach, które opisujesz i próbowałam tych smaków, które tak doskonale się czuje w Twoich opisach… Dziękuję za tę podróż :)

Świetna ta Wasz podróż. W takim razie czekam na kolejną pozycxję książkową "Dzieciaki w podróży". Co ty na to? A może już masz w planach? Pozdrawiam Was serdecznie. Cudne zdjęcia i chciałoby się więcej.

Ach, jakże cudownie, jakże pięknie Beatko! Przekazałaś mi mnóstwo pozytywnych emocji. Zdjecia są pięknie ,nic tylko się zachwycać i tęsknić!:)
Przepięknie.

Uściski dla całej rodzinki:*

klimat małych miasteczek pachnących lokalnymi smakołykami,cudownie podaną kawą, widokami zapierającymi dech w piersiach i swobodą, że dzisiaj nic nie musisz jest boski:) zazdroszczę wakacyjnych przyjemności , ja w tym roku odwiedzam po raz kolejny Pragę na kilka dni w czasie urlopu… Sardynia musi poczekać jeszcze:) pozdrawiam

No cóż. Zawodowo sfotografowane, zauważone, opisane…
Ciekawią mnie te placuszki z ricotty. Mam nadzieję, że kiedyś podasz przepis.
pzdr

Beatko, jak fantastycznie spędzacie czas! A opisy i zdjęcia wspaniałe :) Jak ja bym teraz chciała się tam znaleźć :)

witam,piękna relacja… zainspirowałam się i zaczęłam szukać lotów i domków.stasznie to drogie..lub ja nie potrafię szukać.
ciekawa jestem ile kosztuje tak zwany tani bilet na sardynie-bo ja znalazłam od okolo 500 zl na 2012 do ponad 2000 w tym roku-od osoby oczywiście.
kwatery od 220 eur za tydzień dla 4 0sob ale mnóstwo dodatkowych opłat-pościel,woda itd.jaka kwota jest potrzebna by robić na miejscu zakupy spożywcze? chciałabym wybrać się tam za rok w 4 osoby i chciałabym skorzystać z pani doświadczeń -jeśli to możliwe.
będę bardzo wdzięczna
stała czytelniczka
asia
asekmasek@op.pl