Mikroblog

Jak wygląda praca blogera?

Dużo osób zastanawia się, jak właściwie wygląda praca blogera? Przyzwyczaiłam się już do tego, że większość osób, które dowiadują się, czym się zajmuję zawodowo ma w oczach dwa wielkie znaki zapytania. Nawet moi bliscy nie do końca pojmują o co w tym blogowaniu chodzi i jak to możliwe, że można się z tego utrzymać? Jesteś blogerką? Czyli co właściwie robisz? Coś tam piszesz i ktoś to czyta? Dużo osób czyta? Ile????????? To typowa reakcja, gdy pada liczba miesięcznych odsłon mojej strony. Nie, no chyba żartujesz… No, a potem pada TO pytanie – to na tym można zarabiać?!

Zawód bloger

Pracuję w domu. To minus. Ale też ogromny plus. Minus, bo w zasadzie zawsze jestem w pracy. Praca blogera nigdy się nie kończy i jeśli nie masz w sobie dyscypliny, by wyznaczyć sobie jakieś granice, możesz wpaść w niezłe tarapaty. Bo w zawodowym blogowaniu zawsze jest coś do zrobienia. Część rzeczy możesz zlecić komuś innemu, ale to Ty jesteś twarzą Twojego bloga i od tego uciec się nie da. Sukces bloga (lub kompletna klapa) zależy od Ciebie i Twoich pomysłów. Od tego, co chcesz ludziom przekazać. Od Twojej osobowości, charakteru, od Twojej kreatywności, od tego, czy potrafisz zgromadzić wokół siebie zaangażowaną grupę czytelników i ją utrzymać. Plus, bo jesteś swoim własnym szefem i sam wyznaczasz granice, obowiązki i grafiki. Jeśli jesteś dobrym logistykiem, to ogarniesz temat, jeśli zawsze byłeś nogą w organizacji, no to leżysz.

Moja rada: wyznaczaj sobie codzienne małe cele i krok po kroku realizuj je. Patrz daleko do przodu, stawiaj przed sobą wyzwania, ale nie zapominaj, że sukces Twojego bloga to przede wszystkim codzienna ciężka praca.

Jak to wygląda w praktyce?

Po ogarnięciu dzieciarni i wypchnięciu jej w objęcia placówek edukacyjnych, sprzątam pobieżnie poranny bałagan, przygotowuję sobie śniadanie i z gorącym kubkiem zielonej herbaty siadam przy biurku i odpalam komputer. Przeglądam poranną partię poczty, wywalam reklamowy spam, oznaczam gwiazdkami to, do czego chcę wrócić w wolniejszej chwili (o naiwności ludzka), przeglądam uważnie zapytania agencyjne i inne oferty współpracy, do których wrócę później, odpowiadam na pytania czytelników, te na blogu i Facebooku oraz te prywatne, czasem bardzo osobiste. Właśnie takie listy poruszają mnie najbardziej i nierzadko uświadamiają mi, jaką odpowiedzialność dźwigam na swoich barkach. Pisząc na blogu o sobie i swoim życiu często nieświadomie wkraczam w czyjąś strefę prywatnych zmagań i problemów. To z jednej strony naturalne, bo na tym właśnie polega siła blogowego oddziaływania. Moi czytelnicy utożsamiają się ze mną, stąd tak emocjonalne reakcje na to, co dzieje się w Lawendowym Domu. Zawsze rano spisuję sobie plan dnia. To mój patent na ogarnięcie chaosu blogowego życia. Dzień w dzień zamykam w punktach zadania do wykonania, a potem punkt po punkcie je odhaczam. Czasami uda mi się zrealizować wszystko, czasem nie, bo nagle wypada coś niespodziewanego, ale bez tych punktów trudno by mi się było zorganizować.

Moja rada: planuj swój dzień. Bez tego utoniesz w nawału codziennych obowiązków. Staraj się codziennie oszacować możliwości – jeśli się uda zrealizować wszystko, co zaplanowałeś, pogratuluj sobie, jeśli nie, postaraj się nie być dla siebie zbyt surowy.

Organizacja pracy

Moją zawodowe dni dzielę na dwa typy: dni na pisanie i dni sesyjne. Pisanie – w blogowaniu pisanie to podstawa. Piszę przepisy, teksty poradnicze, motywacyjne, teksty sponsorowane zlecone mi przez agencje reklamowe i prywatnych klientów. Ale to tylko jedna część moich „pisanych” zobowiązań. Wracamy na chwilkę do mojej poczty. I tu czeka prawdziwy złodziej czasu, przy którym muszę się nieźle nagłówkować. Codziennie dostaję najróżniejsze propozycje współpracy. Na każdą odpowiadam z tak samo skrupulatnie, choć do fazy realizacji przejdzie może jakieś 30% z nich. Czasami napisanie odpowiedzi łączy się tak na prawdę ze stworzeniem całej kampanii. To wymaga intensywnej burzy mózgów, poszukiwania inspiracji, nieustannego dokształcania się i poszukiwania inspiracji. Więc jeśli mam dzień, który przeznaczam tylko na pisanie, to wieczorem jestem tak padnięta, jakbym przeorała pole. No i jeszcze jedno – w zasadzie zawsze mam coś do napisania. W kolejce stale czekają zaległe 2-3 teksty na już. Więc każda wolna chwila, łącznie z tymi, które naiwnie przeznaczam wieczorkiem na relaks i odpoczynek i tak kończy się pisaniem… Piszę wszędzie – gdy odwożę dzieci na trening, zasiadam gdzieś na krzesełku i czekając, aż skończą, piszę. Gdy jadę z kimś samochodem jako pasażer prawie zawsze piszę, gdy jem śniadanie, piszę. No dobra, nie będę tego ciągnąć dalej ;)

Dni sesyjne – tu też do ogarnięcia jest niezły zamęt. Zdjęcia jedzeniowe robię sama. Rozpoczynam rano, rozstawiam plan zdjęciowy, przygotowuję naczynia, tła, lampę, aparat i obiektywy. Przygotowuję potrawę, często w trakcie robię również zdjęcia w stylu krok po kroku, co znacznie wydłuża czas sesji. W czasie takiego dnia zdjęciowego mam z reguły zaplanowane ok. 4 potrawy. Więc jednocześnie gotuję, aranżuję, robię zdjęcia, zrzucam je na komputer, sprawdzam, czy mam wszystkie potrzebne ujęcia. Jednocześnie dopilnowuję, żeby mi się coś nie przypaliło, nie wykipiało i takie tam. Latam jak kot z pęcherzem i nie mam kiedy się w pupę podrapać.

Co jakiś czas muszę też zerkać do komputera, bo tak po 11.00 ruszają kolejne zapytania agencyjne. Odpowiadam z doskoku na te najpilniejsze, zaznaczam gwiazdką te, nad którymi muszę się bardziej skupić, by zajrzeć do nich wieczorem. No i wracam na plan zdjęciowy. W kuchni rośnie pobojowisko, choć staram się wszystko ogarniać na bieżąco – nie umiem pracować w bałaganie. Gotowe zdjęcia trzeba przejrzeć, wybrać z setki te trzy najlepsze. Trzeba je jeszcze obrobić, oznaczyć logiem i przygotować do publikacji. Za to zadanie odpowiedzialny jest Lubo. On też stoi za obiektywem, gdy realizujemy sesję modową. Ja muszę się tylko umalować, uczesać, przygotować plan zdjęciowy, zadbać o aranżację, jeśli robimy zdjęcia we wnętrzu, zadbać o manicure, pedicure, zadbać o ciuchy, buty i dodatki no i jako tako wyglądać na zdjęciach. W między czasie oczywiście zerkam do poczty i tradycyjnie odpowiadam na maile. Potem ogarnięcie planu zdjęciowego, który po sesji modowej zazwyczaj wygląda jak po wojnie, przebranie się w cywilne ciuchy i dalej do roboty. Czyli wybór zdjęć z sesji, obróbka i pisanie tekstów.

Moja rada: zdjęcia to ważna część bloga. Wyznaczają styl Twojego przekazu, do którego Twoi czytelnicy będą przywiązaniu na równi z przekazem tekstowym. Jeśli nie jesteś w stanie zrobić ich samodzielnie, skorzystaj ze zdjęć agencyjnych. Nigdy nie idź na łatwiznę, kształć się i staraj się, by Twój blog wyglądał coraz lepiej.

Jak powstaje wpis na blogu?

Temat – to najważniejsze. Czy to temat jedzeniowy, modowy, poradniczy, czy jakikolwiek inny, to od wyboru tematu zależy, czy będzie on ciekawy dla Twoich czytelników. Czasami temat wpada mi do głowy z marszu, czasem krążę wokół niego tygodniami, aż się uleży i wyklaruje. Jak mam temat, przechodzę do realizacji. Najpierw robię zdjęcia, a temat wciąż krąży po głowie. Sesja do jednego wpisu trwa od 2 godzin do całego roboczego dnia. To zależy od tematu i zakresu zdjęć. Potem obróbka zdjęć i przygotowanie ich do publikacji – od 0,5 godz. do 2 godzin. Zależy od tego, ile jest zdjęć i co chcemy z nimi zrobić. Potrzebuję zdjęć na bloga, na Facebooka i Instagram. Każde z tych mediów rządzi się innymi prawami, potrzebuję więc różnych przekazów w postaci obrazu. Teraz tekst – tu widełki od godziny do …. Czasami piszę tekst z buta, po prostu płynnie przelewam to, co mi siedzi w głowie, są dni, gdy weny brak, a potrzeba tekstu jak zawsze nagląca. To normalne, tu pomaga bardzo samodyscyplina. Jeśli siadam do komputera z zadaniem napisania tekstu, to czy mi się to podoba, czy nie, czy akurat mam natchnienie, czy muchy w nosie, tekst napiszę. Choć czasami odpuszczam. Daję sobie chwilę na przewietrzenie mózgownicy i złapanie oddechu. Do dobrze tekst jest, zdjęcia gotowe do publikacji. No to wchodzę do kokpitu mojej strony i publikuję. To zajmuje z reguły ok. godziny. Wrzucenie zdjęć, tekstu, podlinkowanie, publikacja zajawek na Facebooku i Instagramie. Potem kolejna godzina to reakcja na pierwsze komentarze.

Moja rada: zapisuj pomysły. Czasami te najlepsze wpadają do głowy w najmniej odpowiednim momencie, a potem znikają bez śladu. Dobry pomysł na wpis wart jest wiele, nie daj mu zniknąć z orbity, bo może już nie wrócić.

Hejter – czuj się jak w… domu!

Hejter może się pojawić zawsze, nawet przy najbardziej niewinnym temacie. Jak sobie z nimi radzę? Bardzo prosto, ale doszłam do tego dopiero po latach blogowania :) Na początku mojej blogowej kariery, jakieś osiem lat temu, każdy agresywny, zaczepny, złośliwy komentarz był dla mnie na prawdę sporym przeżyciem. I to takim z gatunku mega negatywnych. Zauważyłam też, że hejt rodzi hejt. Wystarczy, że pojawi się jeden obraźliwy lub agresywny komentarz, za już za chwilę możesz być pewien, że pojawią się kolejne. Jakbyś uchylił jakieś drzwi od ciemnej, cuchnącej piwnicy, z której wylewa się hejt. Hejt jest różny. Czasem wulgarny, ten to w zasadzie najmniej mnie rusza. Gorszy jest taki hejt ukryty, takie niby nic, taka zatruta szpila, którą ktoś anonimowy postanawia Ci wbić znienacka. Czasami to nawet nie jest hejt, tylko taka szczera do bólu krytyka. Taki smrodek puszczany na czyjeś podwórko. Ale cóż, powiem wprost i jestem pewna, że narażę się tym wielu, ale to jest mój blog, moja strona i tylko moje podwórko, więc według wszelkich praw dżungli, to ja tu rządzę :) Ja tu pracuję, ja stworzyłam to miejsce i ja dbam o dobrą atmosferę. I jak prezydent Stanów Zjednoczonych mam pod palcem taki malutki, ale bardzo skuteczny guzik, którym czasem, przyznaję, bardzo rzadko, ale czasem się posługuję i wysyłam w kosmos. Jak więc sobie radzę z hejtem? Niszczę go w zarodku. Po do pracy potrzebna mi jest dobra atmosfera. Proste, prawda? Hejt działa jak kula śniegowa, więc zanim dopuścisz, żeby stał się tak wielki, że przesłoni Ci horyzont, po prostu roztop go w ręku i strzepnij jak kilka nic nieznaczących płatków śniegu.

Moja rada: dbaj o dobrą atmosferę na blogu. Nie daj się wciągać w dyskusje, uwierz mi, one nigdy się nie kończą dobrze. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał dorzucić swoje trzy grosze do awantury. Szkoda na to czasu. Rób swoje i dobrze się przy tym baw :)

Zarobki – gorący temat

Wyobraź sobie, że podejmujesz się pracy, za którą nikt Ci nie płaci. Pracujesz przez kilka lat, dzień w dzień, miesiąc w miesiąc, czasem w pełnym wymiarze godzin, dorabiasz po godzinach i w nocy i nie masz z tego złamanego grosza. NIC. Ale, żeby Twoja praca szła do przodu, musisz w nią inwestować. Przede wszystkim swój czas, no ale on przecież nie kosztuje (czyżby?). Ale uwaga, pojawiają się też żywe pieniądze, które musisz wyjąć z kieszeni. Zaczynasz inwestować, żeby Twoja praca szła do przodu. Wykupujesz domenę, płacisz komuś za zrobienie strony, zaczynasz się dokształcać, inwestujesz w sprzęt, produkty. Tu kilkadziesiąt złotych, tu stówka, tu jakiś tysiąc albo pięć. Wciąż inwestujesz, ale przypominam Ci, nic nie zarabiasz. Jedynie kilka procent blogerów jest wstanie utrzymać się ze swojego bloga. Reszta albo do tego dąży, albo prowadzi boga hobbistycznie, jako dodatek do swojej pracy. Krążą legendy o wysokości zarobków blogerów. To prawda, na blogu można zarobić dużo. Jak w każdej innej pracy. Zależy od wielu czynników – od Twoich umiejętności kreatywnych, samodyscypliny, ilości pracy, jaką jesteś w stanie poświęcić na prowadzenie bloga i oczywiście od tego nieuchwytnego elementu, jakim jest łut szczęścia. Nie ma co ukrywać, prowadzenie bloga bez względu na to, jakie masz przesłanki, to ciężka praca. Praca, w którą nieustannie trzeba inwestować nie tylko swój czas, ale też konkretne pieniądze. Pieniądze zawsze rozgrzewają emocje do czerwoności, a pieniądze, które zarabia ktoś inny, to zazwyczaj najbardziej gorący temat.

Moja rada: jeśli chcesz zarabiać na blogu, załóż sobie cel finansowy i zacznij go realizować. Staraj się cel był realistyczny, dostosowany do możliwości Twojego bloga. Bądź konsekwentny i raz na pół roku weryfikuj swoje założenia.

Dlaczego jestem blogerką

Skończyłam dziennikarstwo i blogowanie jest konsekwencją tego, czego nauczyłam się w swoim dotychczasowym zawodowym życiu. To stosunkowo nowe medium, które dynamicznie się rozwija. Mam w ręku wiele narzędzi komunikacji, a jednocześnie w przeciwieństwie do mediów tradycyjnych, mam też bezpośredni kontakt z odbiorcą moich treści, czyli czytelnikiem bloga. I to jest to, co mnie niesamowicie nakręca do działania. Właśnie ta bezpośrednia interakcja, intymny wręcz kontakt z osobami po drugiej stronie ekranu sprawia, że blogowanie jest tak wyjątkową formą komunikacji. Jestem blogerką, bo daje mi to wolność Twórczą. To ja decyduję co i jak przekazuję moim czytelnikom. Blog jest nie tylko moją pracą, ale też częścią mojego życia, bez którego po prostu trudno mi sobie wyobrazić codzienne funkcjonowanie. To prawda, blogowanie uzależnia, wciąż myślisz o swoich czytelnikach i nowych tematach. Blogowanie to najbardziej niesamowita rzecz, jaka przytrafiła mi się w moim nie tylko zawodowym życiu.

Moja rada: wiele osób nosi się z zamiarem założenia bloga, ale obawia się pierwszego kroku. Procedura założenia bloga jest banalnie prosta i na samym początku bezpłatna. Zrób ten krok i zobacz co z niego wyniknie. Być może będzie to najbardziej fascynująca przygoda w Twoim życiu, a może nawet blog stanie się Twoim życiem :)

Jeśli jeszcze Ci mało, polecam tekst o tym jak zostać blogerem, zdobyć popularność i zarabiać kupę kasy :)

POLECANE PRODUKTY

avatar Beata Lipov

Dziennikarka, zawodowo piszę i fotografuję. Na zamówienie urządzam wnętrza, przeprowadzam metamorfozy, robię coś z niczego, inspiruję i motywuję kobiety, prowadzę warsztaty kulinarne, craftowe i fotograficzne. Założyłam i niezmiennie z przyjemnością piszę blog Lawendowy Dom.

Zapraszam

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Dla mnie także ta wolność, którą mam jako twórca i bezpośredni kontakt z odbiorcą sprawia, że blogowania jest o wiele lepszą opcją niż tradycyjne media. :) Zgadzam się, że z hejterami należy robić porządek. Niestety często jest tak, że w internecie ludzie zapominają o dobrym wychowaniu i nie liczą się z uczuciami innych. Jak się komuś coś nie podoba, nie ma obowiązku obwieszczania tego całemu światu. Po prostu opuszcza się wtedy taką stronę. Co innego jeśli można coś konstruktywnie podpowiedzieć, np. w kwestiach technicznych. Ale także wtedy należy to robić z taktem i wyczuciem.
Chciałabym kiedyś móc w podobnym stopniu zaangażować się w blogowanie tak, jak Ty, bo bardzo pociąga mnie ten styl pracy. :)
A co jeśli chodzi o kontakty z innymi blogerami? Czy przy takim zajętym dniu masz jeszcze czas, żeby czytać inne blogi i komentować?

Przeczytalam wszystko a ze dlugo zazwyczaj czytam to az mi nogi scierply … Beatko, ja tez bloguje ale tylko hobbystycznie i na sukces sie nie zapowiada bo nie jestem az tak wybitna jak Ty. Jednakze wypelnia mi to moj czas i to lubie. Pozdrowienia !!

Beato to Grażyna ma rację działaj dalej miło wejść na twoją stronę w tym czasie zapomina się o wszystkim po pracy wspaniały relaks też te zdjęcia zobaczyć co są profesjonalne no i dla mnie trochę polski język polepszyć i zapomnieć o tesknocie do ojczyzny bo mi wtedy ją przywracasz. Dzięki Ci za ten blog.,twoją pracę no i za wspaniałą inspirację ❤️

Jestem z Tobą od lat. A zaczęło się od suszonych na słońcu pomidorów . I tak już zostałam. Lubię czytać Twoje relacje z podróży, czekam na bajecznie smakowite zdjęcia, inspiruję się Twoją szafą . Zawsze znajdę coś dla siebie. A szczególnie, kiedy mam gorszy dzień, lubię zapukać do Lawendowego Domu i spróbować pysznej kawy z genialnym ciastem. Zostań z nami i szaleje dalej, Kochana. Aa, i to Ty „zmusiłaś” mnie slow jogging 'u i tak już pozostało . Pozdrawiam serdecznie Aga P.

Super blog, weszłam tu przez przypadek i zostanę na dłużej.
Potwierdzam przy prowadzeniu bloga jest dużo pracy. A on zarabianiu na blogu mogę pomarzyć. Nawet nie wiem jak się za to zabrać.Za reklamy, które się wyświetlają na blogu wychodzą grosze. Aż śmiech. Wejścia chyba by musiały być gigantyczne, żeby coś zarobić.

Mój blog istnieje od dwóch miesięcy. Daje mi niesamowitą radość. Jest niszowy i nastawiony na jeden temat – bo piszę o musicalach, które uwielbiam. Raczej nie stanie się moim głównym źródłem dochodów (o ile stanie się źródłem jakichkolwiek), ale i tak myślę, że warto go prowadzić. Dla moich czytelników i dla samej siebie :)

Jejku, jak ja bym chciała kiedyś wypić z Tobą kawę :) Jesteśmy w podobnym wieku, mamy tak samo na imię, zaglądam do Ciebie prawie codziennie, bo jesteś moją nieustanną inspiracją. Swoją przygodę z blogiem zaczęłam pół roku temu i mam nadzieję, że kiedyś rozwinę skrzydła na maxa, bo ogromną przyjemność mi to sprawia. Póki co mały Bąbel skutecznie ogranicza moje zapędy, lecz co się odwlecze, to nie uciecze.
Pozdrawiam ciepło!
Beata

fajnie, że zawsze gdy mam wątpliwości kulinarne, modowe – czy paseczki są jeszcze trendy czy passe, czy warto się odchudzać, jak zrobić wianek na drzwi, mydło lub powidło, można tu zajrzeć i znaleźć odpowiedz <3 miło też jest się zgadać z kimś w realu, że również zagląda do Lawendowego Domu, to jakby odszukać zaginionego członka rodziny :) lecz jest to całkowicie zrozumiałe, przecież każdy potrzebuje koła ratunkowego!

Super inspirujący wpis! zapamiętałam jedynie zdanie „zrób ten krok i zobacz co z tego wykwitnie”;)
Dobry blog powinien zachęcać do odwiedzania ciekawymi, inspirującymi zdjęciami i to właśnie uwiodło mnie w Pani blogu. Stylizacja jedzenia do sesji – jak to pięknie brzmi;)
Mogłaby Pani napisać czego potrzebuje fotograf amator żeby wykonać takie piękne jasne zdjęcia? jakie aparat na początek, lampę, to coś co odbija światło i wszystko inne.
Pozdrawiam